Jestem. Zawsze. Właściwie na każde Jego skinienie palcem. Mogę przyjechać, porozmawiać, pozmywać, wyrzucić śmieci, przespać się z Nim, pooglądać telewizje, pójść na zakupy.
Ale kiedy jest źle, kiedy twierdzi, że nikomu jest nie potrzebny, moje ‘kocham’ już nic nie znaczy. W ogóle niewiele mam wtedy do powiedzenia. Ja nic nie mogę zrobić. Aż okazuje się, że Jego ‘Aniołek czuwa ’. I znowu wszystko jest dobrze. No cóż...
Byłam zdecydowana wyjść trzaskając drzwiami. Ale jest ogromna różnica między tym na co człowiek się decyduje, a tym czego rzeczywiście chce. Czasem wystarczą dwa słowa i jakiś gest... Naiwność?! Nadzieja?! Miłość?!
Od której to już osoby słyszę, że mnie nie poznaje? Że zaniedbuję innych, przyjaciół(?!), rodziców...? Albo dosłownie, że jestem głupia i nie zastanawiam się nad tym co robię? Że szkodząc sobie szkodzę innym? A ja nie dość, że ślepa to jeszcze głucha... brnę w to wszystko dalej. Po co?
‘Dobre chęci na nic... i tak się skończy na nich'